Obrazki z Malagi #Malaga2018

21:27 ohrainyday 2 Comments

Dzisiaj pierwsza część zdjęć z Malagi z cyklu #CityStories. Przyznaję, że dzięki mnie - albo przeze mnie, zatrzymywaliśmy się chyba co 5 metrów, bo "tu też muszę zrobić zdjęcie". Były uliczki, którymi przemykaliśmy dzień w dzień po kilka razy i za każdym jednym znajdowałam coś innego. Ale na przykład uliczka, przy której mieści się muzeum Picassa (w którym nie byliśmy) miała zawsze ten sam, stały element, czyli wielką kolejkę do wejścia, która skutecznie mnie odstraszała.  Tu ludzie ciągle stali i czekali. Sklepy wzdłuż budynku sąsiadującego z muzeum, miały w swoim asortymencie breloczki, magnesy, pocztówki, koszulki, chusty i można by tu wyliczać w nieskończoność ilość rzeczy z podobizną lub jednym z dzieł artysty. Na straganach, z Picassem konkurowały jeszcze sukienki do flamenco, również w niemowlęcych rozmiarach. Żałuję tylko trochę, że nie przygarnęłam blaszanej pamiątkowej tabliczki, robionej na wzór tych, które znajdują się na budynkach z nazwą ulicy. Po prostu przez te kilka dni szukałam w głowie miejsca gdzie ją postawię i nie znalazłam. Dlatego chyba zrobiłam im zdjęcie i tak jakby w połowie je mam ;)



My swojego Picassa mieliśmy dosłownie pod naszym wakacyjnym apartamentem. Przy Plaza la Merced znajdował się jego dom, w którym obecnie znajduje się małe muzeum (drugie w Maladze) a na plac pod drzewkami, na mosiężnej ławeczce, siedzi Pablo we własnej osobie. Tak ponoć lubił i robił za życia. Turyści lubią siadać koło niego i głaskać go po rozgrzanej od słońca łysinie. Blanka również. Przed jego domem rosną - jak zwykle - drzewka pomarańczowe ( a to ci zaskoczenie) a przy jego południowej części znajdują się knajpki, które otwarte są do późna w nocy, w których tinto de verano leje się strumieniami a na talerzach lądują paelle z owocami morza. 









Przechodzimy po skosie plac i wchodzimy w chmurę siwego dymu o zapachu bardzo ciężkim, lekko wędzonym. Tu z małego wózeczka, kupimy wędzone kasztany. Wystarczy odwrócić głowę w lewo i naszym oczom ukaże się wzniesienie z twierdzą Alcazaba, a pod nią tunel łączący tę część miasta z tą nadmorską po drugiej stronie. My tym razem jesteśmy pieszymi turystami, więc przechodzimy przez przejście i od razu przeciskamy się w wąskich uliczkach starego miasta. Kilka razy zdarzyło nam się przechodzić tędy, kiedy było zupełnie pusto. Na wschód słońca, kiedy miasto jeszcze budziło się ze snu i w drodze na lotnisko. Przyjemnie było "mieć" te uliczki tylko dla siebie, bez przeciskających się ludzi. Dodatkowo, uwielbiałam patrzeć na marmurowy deptak centro historico. Taki jasny, wyślizgany, ułożony z różnych kształtów płyt marmurowych i tylko gdzieniegdzie leżąca rozkwaszona pomarańcza, która nie wytrzymała swojego dojrzałego wieku wisząc na drzewku.
Uwielbiam!











Choćby nie wiem jak krążyć uliczkami miasta, zawsze dojdziemy do katedry. Górująca nad miastem jednoręka dama (więcej o niej tu KLIK) i okoliczne placyki, to miejsce gdzie zawsze jest tłoczno, nawet jeśli pada deszcz. To z tym deszczem przetestowaliśmy na własnej skórze. Nie żebyśmy chcieli, ale Malaga przywitała nas burzą z piorunami i w ciągu tych kilku dni w Hiszpanii trafiły nam się ze dwa deszczowe. Już prawdę mówiąc zapomniałam, jak to jest spacerować w deszczu a ciągle jest ciepło. I to było całkiem fajne.
























A to, jak wieczorem piliśmy drinki w knajpce na dachu, było ciągle ciepło, a niebo robiło się najpierw pomarańczowe, później różowe, żeby na kilka chwil przed całkowitą ciemnością być perfekcyjnie fioletowe było najprzyjemniejszą rzeczą. Ciepłe wieczory, kiedy nie trzeba się opatulać kocami albo co gorsza kurtkami z czapką i szalikiem są najpiękniejszą sprawą w Hiszpanii, zwłaszcza w październiku, kiedy u nas już wieje, leje i na spacery w ogóle nie chce się wychodzić. A tu, mogłabym tam siedzieć i siedzieć i siedzieć. Miejsce jest wyjątkowo urocze, to hostel i knajpka w jednym. Na parterze znajduje się restauracyjka, w której serwowane są i śniadania i lunche - bardzo dobra kawa, świeżo robione koktajle owocowe, wszystko bardzo smaczne i za małe pieniądze. Zdecydowanie powinni sobie doliczać za miejscówkę i widoki. Do Dulces Dream (tu KLIK można zarezerwować sobie kilka nocek) wchodzimy od strony uroczego placyku Plaza de los Martires, a pokonując kilka pięter (tu znajdują się pokoje hostelowe) i jakieś 754 schody (mam wrażenie że idzie się godzinę, ugh, ale warto) znajdziemy się na wspomnianym tarasie na dachu. Stąd widzimy dachy Malagi, pomiędzy kamienicami dostrzeżemy fragment zamku Gibralfaro, oczywiście górującą nad miastem wieżę katedry i od strony północnej góry. Jest obłędnie pięknie. 
















to jak już zaszło słońce,
to dobranoc ♥

2 komentarze:

  1. cudne widoki na dobranoc, niech zagoszczą w snach

    OdpowiedzUsuń
  2. Można się zakochać w tym miejscu, fota z tańczącą parą niczym esencja Hiszpanii-rewelacyjna, koniecznie daj na instagram.

    OdpowiedzUsuń