Augstmatthorn, czyli najpiękniejszy spacer nad przepaścią z widokiem na Alpy Berneńskie i Jezioro Brienz.

    Tegoroczną szwajcarską przygodę zaczęliśmy tak jak poprzednim razem. Z tą różnicą, że tym razem wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Szlak na Augstmatthorn to jedna z najpiękniejszych wędrówek jakie można zaplanować odwiedzając Oberland Berneński. Fotografie i filmy w Internecie sugerują, że będziemy ryzykować życie, lęk wysokości da o sobie znać a do tego zajmie to nam cały dzień a tak w ogóle, to komu to potrzebne.


No ale te fotografie, te widoki są przecież obłędne, więc raz kozie śmierć. Chociaż o śmierci może nie wspominajmy a jeśli mówimy już o kozach, to będą to raczej kozice górskie. I owszem, szlak jest wymagający, ma kilka stromych odcinków i warto byłoby mieć jakąś tam kondycję, ale nie jest to Mont Blanc. Więc jak to się kiedyś mówiło luz i spontan. Nie zastanawiajcie się i po prostu na tym spontanie się tam wybierzcie jeśli tylko nadarzy się okazja.





Augstmatthorn może się wydawać nie do zrobienia z dwóch powodów - czas i kwestie logistyczne.
Czy da rade tam wejść, żeby po pierwsze dostać widoki za milion dolarów, po drugie zaliczyć szczyt i ostatecznie nie wydać przy tym miliona monet na kolejki, autobusy i parkingi? 
Da. Żeby nie było tak idealnie tu też się też spocimy i serduszko nam mocniej zabije, ale bez stanu zawałowego i ta wycieczka nie obciąży naszego portfela. 

Trekking na grań Harder możemy zacząć na kilka sposobów. 

Klasycznie wjechać kolejką linową z Interlaken na platformę widokową Harder Kulm (13 CHF/os) i stąd zacząć trekking przez las, a po kilku kilometrach już odsłoniętą, zygzatowatą ścieżką z widokiem na właściwie wszystko. Wejść na Augstmatthorn, później zejść szlakiem do wioski Habkern, tu złapać autobus (który niestety wcale nie kursuje cały dzień) i wrócić do Interlaken. 

Klasycznie-Wyczynowo zamiast wjechać na Harder Kulm, można na niego wejść. To wymaga od nas konkretnej kondycji, ale też dobrego zarządzania czasem. Później działamy tak jak wyżej, ścieżka przez las i kolejno trekking odsłoniętą granią, zejście do Habkern i shuttle bus do Interlaken. 

Albo tak jak my -

Z Interlaken dojeżdżamy do Lombachalp i parkujemy przy Restauracji Jägerstübli (1560 m n.p.m). Dojazd tu zajmuje niecałe 30 minut. Parking na cały dzień kosztuje 10 CHF. Tu zostawiamy samochód i kierujemy się oznaczonym szlakiem na Augstmatthorn. Już z parkingu grań jest bardzo dobrze widoczna, co jednych cieszy a innych wręcz odwrotnie. Na szczyt wchodzimy w półtorej godziny, z dłuższymi przerwami - w dwie, Szwajcarzy - w pół godziny*
Jak tylko staniemy na grani, to mamy ochotę rozpłakać się z zachwytu, tu zaczynają się ochy i achy i cała seria zdjęć. To właśnie z Augstmatthornu (2137 m n.p.m) zrobimy najpiękniejsze ujęcia. Dalej mamy dwie opcje:
schodzimy tą samą drogą albo robimy pętlę Lombachalp - Augstmatthorn - Suggiture - Lombachalp i tą opcje wybraliśmy my. 

W dole widać Restaurację Jägerstübli i całkiem sporo aut na parkingu.


Z Augstmatthornu kierujemy się szlakiem na zachód w stronę Suggiture (2084 m n.p.m), kolejnego szczytu na grani. Po drodze mamy dość strome podejście i liny asekurujące (ja miałam nóżki jak misie żelki). Droga na Suggiture to kolejne 30 minut na odsłoniętej grani z oszałamiającymi widokami. Przysięgam, że warto. Za szczytem, po kilku minutach odbijamy ścieżką w dół w stronę Lombachalp. 


Suggiture



Wierzchołek Suggiture

Ale zostańmy jeszcze na grani. Stąd zobaczymy w dole calusieńkie Jezioro Brienz i kursujące po nim statki. Wypatrzymy uroczy Iseltwald na drugim jego brzegu, a na wschodzie miasteczko Brienz. Kawałek za nim bazę wojskową z lotniskiem w Meiringen. Stąd widać również wioskę Axalp w której mieszkamy, a także grań na którą wdrapiemy się dzień później na pokazy lotnicze (tu KLIK o co w tym wszystkim chodzi). Po przeciwnej stronie ale patrząc na zachód, dostrzeżemy błyszczący się lodowiec.







Jest to absolutnie najpiękniejszy, chociaż wymagający trekking w okolicy. Przydadzą się dobre buty i kijki. Obowiązkowo picie i przekąski. Ale po pierwsze, sprawdzenie pogody. Odradzam wyjście kiedy w prognozie deszcz. Wąska ścieżka nad przepaścią, która w większości wiedzie przez kamienie jest wyjątkowo niebezpieczna w deszczu. W drodze na szczyt nawet w piękny pogodny dzień zaliczyliśmy ubłocenie butów po kostki a ja również kąpiel w strumyku.

Po zejściu do punktu początkowego odpoczynek w Jägerstübli, regionalny napitek i jedzonko. Smakuje jak ambrozja. Milion kalorii wpakowanych w kromkę chleba grubo oblaną mieszanką roztopionych szwajcarskich serów i jajkiem sadzonym, to Käseschnitte. OMÓJBORZESZUMIĄCY. Polecam, bo ten ser to mi się do teraz śni po nocach. I jeszcze bąbelki Rugenbräu. Warzone tu, w Oberlandzie Berneńskim. 
 
Wracamy do Interlaken w złotych godzinach, tuż przed zachodem słońca w akompaniamencie dzwonków krów pasących się na rozległych pastwiskach wokół Habkern. Droga z Lombachalp do miasta jest obłędnie piękna. Kolory jesieni, które położyły się na okolicznych lasach zwłaszcza w taką pogodę są jak milutki, cieplutki sweterek. 

Jeśli mielibyście wybrać jeden trekking, niech to będzie Augstmatthorn, obiecuje, że nie pożałujecie.
A teraz niech mówią zdjęcia. I krótki film na moim Instagramie tu KLIK.





















* Szwajcarzy razem z Alpami dostali w komplecie podwójny komplet płuc, tak podejrzewam. 



Cześć Axalp, tęskniliśmy! #Szwajcaria2022

Nie będę kolejny raz pisać peanów na cześć Szwajcarii, bo to już zrobiłam (chociaż mogłabym tak jeszcze raz i jeszcze dłużej niż poprzednio). Przyjechaliśmy tu kolejny raz, z tego samego powodu co poprzednim razem (tu powód KLIK) i mieszkaliśmy prawie w samym centrum wydarzeń, czyli w Axalp.



Miasteczko, a może raczej wioska leży tysiąc pięćset sto dziewięćset serpentyn ponad zjawiskowo turkusowym jeziorem Brienz. Tu słychać wypasające się na pastwiskach krowy, ich dzwonki budzą nas rano i jest to absolutnie cudowne. Tu w październiku słychać też odrzutowce szwajcarskich sił powietrznych a razem z nimi wzdychanie i stękanie tych, którzy wdrapują się na jeden z trzech punktów widokowych ponad wioską, żeby być jeszcze bliżej tego szaleństwa. Stąd rozpościera się najpiękniejszy widok na Alpy Emmentalskie i słynny w tym regionie grzbiet Hardergrat który w dole łączy urokliwe i przytulne miasteczko Brienz na wschodzie, z większym i ekskluzywnym Interlaken na zachodzie. Sam grzbiet natomiast ma też swój 'początek' i 'koniec'. Jego wschodnia część to najwyższy szczyt Alp Emmentalskich czyli Rothorn Kulm. Ci z kondycją mogą się na niego wspiąć, Ci bez - wjechać kolejką parową. Zachodnia, to Harder Kulm, czyli taka szwajcarska Gubałówka. Tu również można się wspiąć, a leniuszki mogą wjechać wyjątkowo stromą kolejką linową. Jak już dojedziemy, podziwiamy nie jedno, a dwa jeziora. Interlaken leży pomiędzy jeziorami Brienz i Thun i to właśnie na nie mamy absolutnie cudowny widok z platformy widokowej unoszącej się ponad miastem. Stąd też możemy dostrzec trzy wielkie, majestatyczne szczyty - Eiger, Mnich i Jungfrau.


Zdjęcie: Google Maps

Zapamiętajcie sobie. Oberland Berneński. Perełka. 

Ale wracamy do Axalp. Nigdzie, ale to absolutnie nigdzie nie widziałam tyle gwiazd i tak czystego nieba, jak tu. Tu się można szkolić w konstelacjach i nigdy nie mieć dość patrzenia w górę. A do tego mamy ciszę. Ciszę która nie istnieje kiedy mieszka się w mieście. 
Szkolić można się też w mijankach na super ekstra wąskiej drodze, która pnie się w górę przez kilometr i ma się wrażenie, że nie ma końca. Im wyżej, tym lepiej widać turkusową wodę jeziora.

Zdjęcie: Google Maps

W połączeniu z jesiennymi kolorami, dostajemy piękną szwajcarską pocztówkę. Jesień tutaj ma też swoje smaczki w postaci częstego zjawiska inwersji temperatury. Możemy wtedy obserwować morza mgieł, jakby falujące dywany chmur unoszące się w połowie szczytów. Miasteczka w dole są zasnute ciemną chmurą za to wysoko między wierzchołkami jest jasno i przejrzyście. 

My mieszkamy w pięknym drewnianym domu. Jest bardzo przytulnie, jest kominek, są widoki i dobre wino. Cudownie jest budzić się w takiej rzeczywistości. 

Tu KLIK krótka pocztówka z widokami, do następnego!

Seixal. Europejskie Hawaje z najsłynniejszą plażą na wyspie #Madera2022

Plaża w Seixal* miała być wisienką na naszym maderskim torcie. Było to miejsce, wobec którego miałam najwięcej oczekiwań, bo najwięcej też do niej wzdychałam oglądając zdjęcia w sieci. Wzdychałam i planowałam i w rezultacie się rozczarowałam.


Może rozczarowanie to za mocne słowo, ale jak już przyjechaliśmy na miejsce to jedyny
komentarz jaki
miałam to no okej. I to by było na tyle? 
I oczywiście, jest to tylko nasze odczucie, ale spokojnie, Internet jest pełen zachwytów. Nam się po prostu podobało. Ostatecznie to właśnie Seixal ląduje na blogu jako pierwszy post z wyspy wiecznej wiosny. W czasie naszej maderskich wakacji, tę plażę odwiedziliśmy dwa razy. Chyba chciałam się w niej w końcu zakochać i zobaczyć te europejskie Hawaje, o których huczy w Internecie. Raz było szaro, a raz trochę mniej szaro ;) Zdjęcia we wpisie są więc z dwóch różnych dni.  


Czarna plaża w
Seixal w rzeczywistości faktycznie jest czarna, ale jest też zaskakująco mała. Popularne ujęcia z drona, kiedy to białe fale rozbryzgują się o czarny brzeg wyspy są imponujące, ale to ta niecodzienna dla oka perspektywa sprawia, że plaża wydaje się być olbrzymia a piasek bardziej czarny niż w rzeczywistości. Ta perspektywa i odpowiednie kadrowanie przykuwa uwagę, bo dostajemy cudny kontrast wody i piasku. No złoto. I takich zdjęć naoglądałam się przed wyjazdem.  Drona owszem mieliśmy, nie lataliśmy, bo sporo ludzi plażowało w tym czasie - innym razem podmuchy wiatru były za silne na lot. 

Nie chce napisać, że zdjęcia przekłamują rzeczywistość, ale wyobrażałam sobie coś bardziej spektakularnego niż to co dostałam. I sorry, ale na moich zdjęciach piasek też jest bardziej czarny niż w rzeczywistości ;)

Ta część wyspy jest absolutnie inna. Jest więcej cienia, jest po prostu ciemniej i w związku z tym bardziej zielono. Tak jakby ktoś podkręcił kontrast na full. Byliśmy tu dwa razy i obydwa dni zaoferowały nam chmury, więc wiało trochę grozą. Owszem, kontrasty robią robotę, pionowe klify porośnięte soczystą, intensywną roślinnością wpadające prosto do oceanu, gdzieniegdzie wodospady i miasteczka, które gdyby mu się tak bliżej przyjrzeć stoją jakby na słowo honoru. Roztrzaskujące się fale są jak ten rodzic co powtarza "żeby nie było, że nie ostrzegałem".

Ostatecznie dostajemy dziki zakątek wyspy, tak odmienny od jej południowej strony.

Plaża i jej okolice to dosłownie jedna uliczka, kilka schodków, bar i Dock House, który mieści się na samym koniuszku skał. Dom ten można wynająć przez airbnb. W barze dostaniemy to, co najsłynniejsze na Maderze czyli będą owoce morza, bolo do caco (o którym jeszcze będę wspominać), ryby i sernik z markują a na popitkę kawa za grosze oraz słynna Brisa, czyli portugalski odpowiednik Mirindy. Spróbować trzeba koniecznie tej o smaku marakui! Super słodkie, ale dobre. Rozglądajcie się wokół siebie, jest duża szansa, że koło was w barze będą siedzieć jaszczurki. Są wyjątkowo mało płochliwe.  

Czy polecamy ten zakątek wyspy? Pewnie! Sama trasa do Seixal jest ciekawa, mamy tu kilka pięknych punktów widokowych po drodze. I o tyle ile południe wyspy jest obklejone domami, tu mamy surowy krajobraz, jest dziko i zielono, klify wpadają prosto do oceanu. Pogodę mamy również inną. Jest zdecydowanie chłodniej niż na słonecznym południu. Z każdym kilometrem na północ, komputer w aucie pokazywał stopień mniej i tym sposobem z 25 stopni na południowym zachodzie wyspy, gdzie mieliśmy swój dom, skończyliśmy z 12 w Seixal. Warto mieć ze sobą ciepłe ubrania, my nakładaliśmy na siebie wszystko co mieliśmy. Dobrze, że mieliśmy ;)

To zapraszam do oglądania. 

























Seixal, Madera

Seixal, Madera



* portugalski język trudny język. Mówią, że to trudniejszy hiszpański. Mnie osobiście kłuł w uszy przez nagromadzenie głoski SZ, która przecież obecna jest w polskim a tu nagle bach w portugalskim a my nic nie rozumiemy, bo brzmi jakby trochę po polsku/rosyjsku ale też hiszpańsku. Tak więc Seixal wymawiamy tak: /sɐjˈʃal/ lub [sɐjˈʃaɫ] a tu można sobie posłuchać KLIK.

Bardzo. Dziwne. Uczucie.